niedziela, 20 kwietnia 2014

Flow - poczucie przepływu.

Dziś będzie tak poważnie, naukowo. Psychologicznie. Źródłem informacji jest jedna tylko, aczkolwiek opływająca w informację, pozycja, dlatego daruję sobie przypisy w nawiasie po każdym zdaniu i źródło cytowania wstawię na końcu posta. Całość tekstu jest efektem mojego przeżucia, połknięcia i przetrawienia zawartej w książce teorii, opartej oczywiście na wynikach badań autora. Brzmi groźnie, co? Mimo wszystko zapraszam, bo będzie o czymś tak powszechnym i pożądanym przez nas, jak szczęście. I droga do niego.



Już Arystoteles twierdził, że obiektem największego pożądania ludzkiego jest szczęście. Szczęście i tylko szczęście - wszelkie inne nasze zachcianki, pragnienia i potrzeby mają dać nam właśnie poczucie szczęścia. Próbujemy osiągnąć je na różne sposoby - poprzez zdrowie, piękno, pieniądze, władzę, itp. Szczęście to pojęcia złożone i niejasne. Czym jest szczęście? Spróbujcie je zdefiniować, na własne potrzeby. Czym dla Was jest szczęście? Okażę się, że dla każdego czymś innym. Jak zdefiniować tak zróżnicowane zjawisko? I w efekcie tego - jak określić sposób na osiągnięcie tego stanu, skoro nie wiadomo dokładnie, czym jest?

Mihály Csíkszentmihályi (rozwieję wątpliwości - jest Węgrem) postawił sobie pytanie: kiedy ludzie czują się najbardziej szczęśliwi? I przez 25 lat stopniowo odpowiadał na to pytanie, przeprowadzając badania i rozwijając swoją teorię.

To, co możemy określić na pewno, to fakt, że szczęście nam się nie przydarza. To nie jest coś, co spotykamy w swoim życiu, to nie jest coś, co zależy od przypadku. Nie zależy od wydarzeń zewnętrznych, ale od... naszej interpretacji tych wydarzeń. Wiecie, co to znaczy? Że nasze szczęście zależy w 100% od nas samych. Przecież to od nas zależy, jak zinterpretujemy, w jaki sposób odbierzemy konkretne zdarzenie. Możemy podjąć decyzję. Sami jesteśmy za to odpowiedzialni. To jest tak proste, a jednocześnie tak doniosłe i jestem przekonana, że dla wielu kompletnie rewolucyjne, że pokuszę się o powtórzenie tego w cytacie.
"(...) szczęście nie jest czymś, co się wydarza. Nie jest wynikiem uśmiechu losu ani dziełem przypadku. Nie można go kupić za pieniądze ani uzyskać dzięki władzy. Nie zależy od wydarzeń zewnętrznych, ale raczej od naszej ich interpretacji. Szczęście jest stanem, do którego należy się przygotować, a gdy się go osiągnie, trzeba go starannie kultywować. Każdy z nas musi bronić własnego szczęścia. Ludzie, którzy posiądą umiejętność kontrolowania wewnętrznych doświadczeń, będą w stanie sami decydować o jakości swojego życia(...)."

Wynika z tego zachwycająco prosta prawda. Jeśli jesteś nieszczęśliwy, to sam sobie jesteś winien. Oczywiście, często jesteśmy świadkami czy ofiarami traumatycznych zdarzeń. Nie jest moim zamiarem umniejszanie znaczenia tych doświadczeń, są to zdecydowanie sytuacje, kiedy mamy prawo odczuwać smutek, gniew, mamy prawo być nieszczęśliwi i zdezorganizowani, są to wręcz reakcje adaptacyjne - czyli naturalne i przystosowawcze. Wielu z nas może opowiedzieć o takich doświadczeniach w swoim życiu, wbrew pozorom nie jest to rzadkie. Czy jednak takie osoby już nigdy nie mogą zaznać szczęścia, nie mają do tego prawa? Czy już na zawsze mają tkwić w przeżytej tragedii, zakotwiczać się w niej i bać się otworzyć na szczęście? Z całą pewnością nie. Samo życie pokazuje nam, że niektóre osoby, które spotykamy, doświadczyły w życiu niewyobrażalnych trudów i traum, a dziś są uśmiechnięte i szczęśliwe. W ich sytuacji wypracowanie własnego szczęścia jest zapewne miliardy razy trudniejsze. Często jednak jest w ich zasięgu.
Tym bardziej zmotywowane powinny być osoby, które takich doświadczeń nie miały i już na starcie mają ułatwioną sprawę.  

I tutaj pojawiają się schody. Bo jeśli chcemy szukać tego szczęścia świadomie, to go nie znajdziemy. No i cały nasz entuzjazm i motywacja opada, no bo jak to? Przecież to bez sensu...

"Nie znajdziesz szczęścia, poszukując właśnie jego, ale jedynie przez całkowite zaangażowanie we własne życie, w każdy jego najdrobniejszy szczegół, dobry czy zły."

Viktor Frankl opisuje to tak:

"Nie staraj się osiągnąć sukcesu - im bardziej uczynisz go swym celem, tym trudniej będzie ci go zdobyć. Ponieważ sukces, podobnie jak szczęście, nie jest czymś, za czym można się uganiać - musi wyniknąć... jako niezamierzony efekt uboczny poświęcenia się czemuś większemu niż własny los."
Zatem odpada najprostsze rozwiązanie. Robi się nieco trudniej i bardziej zawile. Ale to nic.

Otóż do szczęścia trzeba iść naokoło. Drogą, którą Csíkszentmihályi "odkrył" w trakcie swoich 25-letnich badań. Pierwszym krokiem jest uzyskanie kontroli nad własną świadomością. Chodzi o optymalne doświadczenie. To chwile, "w których - zamiast ulegania anonimowym siłom - czujemy, że kontrolujemy nasze działania, że jesteśmy panami swojego losu. W tych rzadkich momentach odczuwamy uniesienie, głębokie zadowolenie, które przechowujemy w sobie przez długi czas i które w naszej pamięci staje się miarą tego, jakie powinno być nasze życie". Wbrew pozorom nie potrzeba do tego idealnych warunków zewnętrznych - przeżywały to nawet osoby, które były więzione w obozach koncentracyjnych! Te chwile nie zdarzają się raczej, gdy jesteśmy bierni i odpoczywamy. Chodzi o sytuację, gdy dobrowolnie doprowadzamy ciało lub umysł do granic napięcia, w celu wykonania czegoś trudnego i dla nas wartościowego. Czyli dla sportowca, nawet amatora, będzie to przekroczenie własnych granic, pobicie swojego rekordu. Dla mnie będzie to np. przebiegnięcie pierwszych w życiu 15 km, kiedy zapewne nogi będą mi się trzęsły od wysiłku i zmęczenia, ciało będzie mnie bolało i ogólnie padać będę na mordę, bo zajęłoby mi to pewnie koło 1:40. Albo urwanie kilkunastu sekund z najlepszego czasu na 5 km, czy też kilku minut na 10 km. Płuca pewnie bym wypluwała. Wszystko by mnie bolało. A na samą myśl, aż przebieram nogami ze zniecierpliwienia, żeby to zrobić. 

"Uzyskanie kontroli nad własnym życiem nie jest łatwe, a czasem może być bolesne. Jednakże w dłuższej perspektywie optymalne doświadczenia dają człowiekowi poczucie panowania - a nawet świadomość uczestnictwa w decydowaniu o treści własnego życia - co jest najbliższe szczęściu w jego konwencjonalnym rozumieniu."

Czyli... angażując się w taką czynność (są tysiące możliwości, oprócz sportu może to być pisanie wierszy, gra na instrumencie, joga, nawet matematyka), czujemy, że mamy wpływ na nasze życie. Że jest ono pod naszą kontrolą. Że robimy coś, co jest zależne całkiem od nas, robimy to z własnej woli, bo lubimy, przekraczamy jakieś swoje granice, osiągamy osobiste sukcesy i robimy coś, co nie podejrzewaliśmy, że jesteśmy w stanie zrobić. 

I to jest przepływ. Tak duże zaangażowanie i pogrążenie w danym zajęciu, że nic innego nie ma w tej chwili znaczenia, a w dodatku powtarzanie tego doświadczenia mimo czasem wielkich kosztów, żeby tylko to poczuć. Żeby poczuć przepływ. Żeby dobrze zrozumieć, o co w tym chodzi, przytoczę przykład jednej z badanych przez Csíkszentmihályi'a osób, czyli robotnika, Rico Mendellina. On często czuł przepływ w swojej pracy, a pracował przy taśmie montażowej! Jego kawałek roboty, którą wykonuje przy każdym aparacie, który jedzie na tej taśmie, powinien zająć 43 sekundy. Dziennie obrabia około 600 takich aparatów. Nuda, co? Rico pracuje tam ponad 5 lat i nieustannie odczuwa satysfakcję z pracy. Jakim cudem? Bo stara się pobijać własne rekordy, tak jak ja, gdy staram się polepszyć moje babciowe tempo w bieganiu. No i tak oto Rico szukał sposobu i drogi do tego, by obrabiać jeden aparat w jak najkrótszym czasie, doszedł do dziennej średniej (!) 28 sekund przy jednym urządzeniu. Co najdziwniejsze, nie robi tego dla pieniędzy, dla podwyżki, tylko dlatego, że sprawia mu to satysfakcję. Wystarczy mu to, że wie, iż jest w stanie to zrobić. I zbliża się ten moment, kiedy już nie będzie w stanie urwać kolejnych sekund i pracować jeszcze szybciej, dlatego chodzi na dodatkowe kursy elektroniki, a kiedy je ukończy - poszuka trudniejszej pracy i proces się powtórzy. Wtedy nie zaistnieje coś takiego, jak "nielubiana praca". Nawet tak monotonna i nie dostarczająca wrażeń praca, jak stanie przy taśmie montażowej, może dostarczać nam poczucia przepływu, a zatem szczęścia i satysfakcji. Fajnie? 

Nie opiszę tutaj całej teorii  i całej drogi do szczęścia, o której mówi Csíkszentmihályi. Dlatego zapraszam do lektury - książka napisana jest dla szerszej publiki, niż studenci psychologii :) Warto przeczytać i co nieco się na ten temat dowiedzieć. Ja, póki mam jeszcze czas do terminu oddania książki do biblioteki, napiszę jeszcze jednego posta na ten temat - o warunkach przepływu, czyli kiedy się najczęściej pojawia, przy jakich działaniach, czy są może jakieś uwarunkowania środowiskowe czy biologiczne, które zwiększają szanse na jego wystąpienie. Zapraszam więc niedługo na kolejnego posta w tym temacie.

Ja oczywiście odczuwam przepływ, gdy przekraczam swoje granice w bieganiu. Pamiętam jeszcze moje pierwsze 6 km przebiegniętych bez zatrzymywania się - cudowne uczucie. Pierwsze 10 km w życiu. Pierwsze 12 km. Poprawa czasu na 5 km. Pierwsze przebiegnięcie 10 km na zawodach z dość dobrym czasem poniżej godziny i z zatruciem pokarmowym. I właśnie to jest to. Mimo że wymiotowałam później cały wieczór, to nie żałuję. Dla tego uczucia było warto :) To jeden z powodów, dla których bieganie tak uzależnia! I nie tylko bieganie oczywiście, także inne sporty. Gorąco polecam, żebyście znaleźli dla siebie taką czynność, która pozwoli Wam na odczucie przepływu. Dajmy się ponieść :) My tak popłynęłyśmy dziś po śniadaniu wielkanocnym. Mało tego, udało nam się wyciągnąć na bieganie Dziadka Mocarza, który niegdyś (nie tak dawno temu, jak ja byłam małym szczylkiem) biegał po 14 km dziennie i chciał przebiec maraton. Niestety biegać przestał, dziś jednak znów poczuł z nami biegową radość! Co prawda nie przebiegł całego dystansu, ale jak na tak długą przerwę i 68 lat poradził sobie fantastycznie. I zapowiedział, że jutro znów zabierze nas na bieganie po swojej starej trasie biegowej - piękne leśne tereny. Bieganie z Siostrą, Mamą i Dziadkiem? To nazwę przepływem z całą mocą tego słowa:)





Csikszentmihalyi, M. (2005). Przepływ. Psychologia optymalnego doświadczenia. Taszów: Biblioteka moderatora.

3 komentarze:

  1. Ten przepływ to tak jakbym się naćpał, to taki odlot w przestworza szczęścia. Dobrze to kumam? Ciekawe...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę tak, trochę nie:) To rzeczywiście uczucie odlotu w przestworza szczęścia, ale to nawet lepsze uczucie niż naćpanie - ze względu na to że mamy trzeźwy, obecny umysł, niezmącony żadną substancją psychoaktywną, i dzięki temu możemy w pełni odczuć to szczęście. No i jest to trochę bardziej magiczne, można powiedzieć, duchowe - tu nie chodzi tylko o łańcuch reakcji chemicznych w naszym organizmie, spowodowanych, dajmy na to, białym proszkiem. Tu chodzi o poczucie mocy, ogarniania, satysfakcji, poczucia, że dzierżysz swoje życie w swoich rękach. Więc to milion razy lepsze, niż tak, jakbyś się naćpał!:)

      Usuń
  2. Ja też tak kumam:) To chyba właśnie jest ten odlot

    OdpowiedzUsuń