niedziela, 6 lipca 2014

Krótka historia szlifowania charakteru.

Wczoraj wielki dzień. Symboliczny oczywiście, tak jak wszelkie rocznice - mają raczej metaforyczny sens, bo świętujemy fakt, że coś trwa. A skoro świętujemy, to znaczy że jest powód do radości, że to coś trwa. Że trwanie tego czegoś nam coś daje. Coś dobrego, pozytywnego, taki wymiar, który przyczynia się do tego, że świętujemy. Świętujemy urodziny, rocznice związków, okrągłe sumy stażu pracy, itp. A ja pośród tego wszystkiego świętuję rok biegania. Pomyślicie sobie - głupia, co tu świętować? Ludzie uprawiają różne sporty i czy trzęsą się nad faktem, że rok temu zaczęli grać w siatkówkę?

No cóż, niektórzy pewnie tak. Ale, uwaga pierwsza, bieganie nie jest dla mnie "sportem". Nie tylko, oczywiście. Bieganie to dla mnie o wiele więcej. Słowo "pasja" też nie wydaje mi się wystarczające. Nie mam ambicji znaleźć odpowiedniego słowa, bo mogłoby to być niewykonalne. Nie wynoszę biegania ponad wszystko, bo są dla mnie rzeczy dużo ważniejsze w życiu. Ale, uwaga druga, w ciągu tego roku, od kiedy biegam, "bieganie" stało się nieodłączną częścią mojej tożsamości. Ja bez biegania nie byłabym już sobą, byłabym jakąś niepełną, śmieszną, karykaturalną wersją. Tak samo jak ja bez uniwersum Harry'ego Pottera, bez trampków Converse'a, bez zamiłowania do herbaty, bez kolczyków czy bez strzelania stawami. Nie wspominając już nawet o ważniejszych elementach mojej tożsamości, takich jak wiara w Boga. Minął zaledwie rok (a podkreślić należy, że rok temu rozpoczęłam marszobiegi w planie minuta biegania plus cztery minuty marszu, a do trzaskania kilometrów bez marszu doszłam dopiero we wrześniu zeszłego roku), a już ciężko jest wyobrazić mi sobie siebie bez biegania. Na tle tego, że przez całe liceum i większość gimnazjum nie ćwiczyłam na w-fie i miałam zwolnienie od ortopedy, przy czym byłam niezwykle uparcie niechętna do aktywności typu pływanie, jazda na rowerze, chodzenie po górach, fakt ten robi na mnie samej niezłe wrażenie.

Bieganie otworzyło mi wiele nowych możliwości. Skoro teraz w moim pojęciu mnie samej zawierają się co najmniej godzinne wybiegania cztery razy w tygodniu, no to robię się bardziej chętna i otwarta na pójście na basen, chodzenie po górach, jazdę na rolkach czy na rowerze, skakanie na skakance. Nagle dostrzegłam setki nowych sposobów spędzania wolnego czasu. Ale też poznawania nowych ludzi - uściski dla wszystkich z naszego BBL :)

Na szczęście jestem osobą otwartą na propozycje bliskich i mimo że na początku podśmiewałam się z Mamy i Siostry, że wychodzą cztery razy w tygodniu na dwór, niezależnie od pogody, i męczą się nie wiadomo po co, to fakt, że moja 12-letnia siostra była w stanie przebiec kilka kilometrów zrobiło na mnie wrażenie i uległam naciskom (rozkazom, całe szczęście, że moja Mama potrafi tak piłować) i w dzień ostatniego egzaminu sesji letniej rok temu poszłam na pierwszy trening. 

I zaczęło się szlifowanie charakteru. Od zawsze jestem uparta jak osioł. Regularne wychodzenie i postępowanie według planu nie było dla mnie problemem. Problem pojawił się wtedy, kiedy nie mogłam wykonać planu, bo nie miałam SIŁY! Dramat! Kryzys pojawił się, kiedy miałam przejść z 3 minut biegania na 4 minuty. No nie szło tego zrobić. Męczyłam się, dyszałam i po 3,5 minuty musiałam iść. To było dla mnie jak koniec świata, już byłam przekonana, że to koniec tego całego biegania, że będę tak biegać te 3,5 minuty już zawsze. Jakże śmieszne to było myślenie. Teraz już wiem, że trzeba robić wszystko w zgodzie ze swoim organizmem. Mogłam biec 3,5 minuty i ani sekundy więcej? No to zrobiłam kolejny tydzień treningów po 3,5 minuty. A w kolejnym tygodniu biegałam już 4. 

Ale to były wakacje, więc było kolorowo. Później zaczął się semestr i jesień - szaruga, deszcz, zimno, zajęcia, zaliczenia, nauka, plan poszatkowany jak zwykle na naszej uczelni. Na początku to też było wyzwanie - ubrać te buty i kurtkę i wyjść na deszcz. Wstać wcześniej, żeby pobiegać przed zajęciami. Odrzucić obawy o to, że jak tylko wyjdę na trening, to zaraz będę chora. Jeszcze gorzej było przy temperaturze parę, a nawet kilkanaście, ładnych stopni poniżej zera. Kiedy padający śnieg zamarzał mi na kurtce i okularach, a każdy nieuważny krok na chodniku mógł się skończyć jakimś paskudnym złamaniem. I tak kusiło, żeby zostać pod kocykiem, wypić kakao, poczytać książkę, obejrzeć serial, przecież jest tak zimno...

I siedziałam pod kocykiem, z gorącym kakao w łapce, z książką, zapaloną świeczką i szerokim, błogim uśmiechem spowodowanym, dajmy na to, ośmioma kilometrami w srogim mrozie. Jak to mówią, nie ma słabej pogody do biegania, są tylko słabe charaktery. I bywają takie warunki, że każde kolejne wyjście na trening stanowi wyzwanie i muszę walczyć sama ze sobą i tłumaczyć sobie, że brzydka pogoda czy dużo nauki to nie jest wystarczający argument, żeby nie wyjść na trening. I za każdym razem, gdy w takiej sytuacji uda mi się samą siebie do tego przekonać (a zwykle tak jest), to czuję, jakbym była Mario, który właśnie zjadł powiększającego grzybka, albo złapał szalenie migającą gwiazdkę. W momencie każdego wyjścia na trening dostaję szansę walczenia ze swoim lenistwem. I jest to cudowne! Często nie czuję, że mam taką szansę, bo tak bardzo chce mi się biegać, że już przebieram nóżkami od rana. 

W okolicy końca semestru zimowego miałam kolejny kryzys, a taki oto, że brakowało mi czasu. Szkoda mi było dużo biegać, skoro miałam dużo nauki. A że nie biegałam wg jakiegoś planu, to szłam na trening z myślą, "żeby coś tam pobiegać, chociaż 5 km". I tak rzeczywiście to wyglądało, biegałam po 5-6 km, 8 km to było dla mnie już coś.

Teraz 8km to dla mnie minimum, a piątka na treningu to śmieszny dystans - po co tracić czas na 5km trening?! Przedwczoraj przebiegłam pierwszy raz 17 km. Jestem zapisana na półmaraton w październiku. A apetyt wciąż mi rośnie! Stawiam sobie nowe wyzwania i powoli do nich dochodzę. I wciąż biegam w śmiesznym tempie, ale teraz wiem, że jak potrenuję, to osiągnę duże postępy. Nie myślę już, że nigdy nie przejdę z 3 do 4 minut, metaforycznie rzecz ujmując. 

Dzięki bieganiu nie biorę już leków na serce. Moje tętno spoczynkowe spadło z ok. 120-130 do 70 uderzeń na minutę. Nie denerwuję się tak dużo i mam więcej dystansu do siebie i do różnych spraw. Niektórymi rzeczami, na które nie mam wpływu, przestałam się przejmować. Mimo że nie było to moim celem, to w ramach skutków ubocznych straciłam 5 kg i kilka ładnych centymetrów w biodrach. Mam dobrą kondycję. Bieganie zapoczątkowało u mnie większą świadomość na temat zdrowego jedzenia i dzięki temu dużo zdrowszą dietę. Nie w celu odchudzania, którym jest opętany współczesny świat. Po prostu dla zdrowia i dobrego samopoczucia. Dostrzegłam, że to, co jem, ma niesamowity wpływ na to, jak się czuję. Nie za 30 lat, ale teraz, w tej chwili, dzisiaj. Zaczęłam ćwiczyć siłowo, więc jestem silniejsza. Wiele problemów, które kiedyś rozdmuchałabym do rozmiarów katastrofy, po wyjściu na trening całkowicie znika. Rozwijam się, stawiam sobie cele i dążę do ich osiągnięcia, biorę udział w zawodach i doświadczam tej cudownej atmosfery. Nie rywalizacji, a współpracy, wzajemnego wsparcia na trasie. Jestem spokojniejsza i lepiej sypiam. Jestem lepszą partnerką w związku, lepszą córką, siostrą, lepszą kobietą, lepszym człowiekiem. 

Dlatego świętuję to, że od roku biegam. Rok to niewiele, kiedyś mam nadzieję świętować 30. rocznicę biegania. Widzę siebie biegającą rano przed pracą. Widzę siebie biegającą z mężem, z dzieckiem w wózku, z kilkunastoletnimi dziećmi, z wnukami w wózku, itd. Ale nigdy nie zapomnę, jak diametralnie zmienił moje życie ten pierwszy rok biegania. Czuję się jak najszczęśliwszy człowiek na ziemi! 

A wiecie co dodatkowo mnie motywuje i uszczęśliwia? Wy! Wiele osób podchodzi do mnie i mówi - zaczęłam biegać przez Ciebie! Powiedziałabym nieskromnie, że DZIĘKI mnie, a nie PRZEZE mnie, ale niech będzie! I raduje mi się serducho przy każdej takiej wiadomości. Nawet jeśli niewiele z tych osób pokocha bieganie na stałe, to ogromnym sukcesem jest dla mnie to, że dzięki mnie ktoś wyjdzie i zrobi marszobiegi. Jesteście wielcy! Podziwiam Was, bo wiem, że jednak trochę samozaparcia i siły charakteru potrzeba, żeby to zrobić. A jeśli okaże się, że bieganie Was jednak nie kręci - to może będzie to początek poszukiwania odpowiedniej dla Was aktywności. Nie każdy przecież musi biegać! Może dla Was stworzona jest zumba, siatkówka, pływanie, joga albo podnoszenie ciężarów? O jednym jestem przekonana - dla każdego jest jakaś aktywność fizyczna, która da mu radość. Oczywiście po przezwyciężeniu w sobie wewnętrznego, zasiedziałego od wielu lat lenia. Dlatego szukajcie! Próbujcie i urozmaicajcie. I piszcie mi o efektach swoich poszukiwań i rozpoczętych przygód z bieganiem. Cieszę się jak dziecko, że mogę się przyczynić do otwarcia niektórych ludzi na tak ogromne, pozytywne zmiany, jakie zaszły w moim życiu! :)

Pozdrawiam ciepło i wysyłam Wam mnóstwo zakręconej energii. Jest tak ciepło, ale szkoda przecież leżeć tylko na leżaczku. Zróbcie coś jutro! Pójdźcie na spacer, na rower. Cokolwiek. A kto wie, co będzie się u Was działo za rok! :)

A jak wyglądało moje świętowanie? Najpierw postawiłam sobie wyzwanie, że przebiegnę na czterech treningach 52 km - bo wedle mojej aplikacji tyle brakowało mi do równego tysiąca. I udało się - 12,3 km + 10,9 km + 12 km + 17 km. 



Ostatni trening był naprawdę ciężki - mój poprzedni rekord dystansowy to 15 km. Biegłam z izotonikiem i batonikiem, o 21, bo wcześniej grzało jak w piekle. Satysfakcja jak nigdy. Teraz wiem, że na pewno dam radę przebiec półmaraton! Jak widzieliście w poprzednim wpisie, Mama zrobiła mi supertorta - z kaszy jaglanej, kakao, awokado, bananów, agaru i malin:) 100% zdrowia i 100% energii do dalszych treningów! A w weekend Mój Mężczyzna zabrał mnie na wycieczkę i uskutecznialiśmy chillout, po długim wybieganiu poprzedniego wieczoru.


Nic tylko świętować, odpoczywać i zajadać się torcikiem. Na koniec wypada też podsumować dotychczasowe wyniki i uczestnictwo w zawodach:

Bieg dla kobiet, 5 km, 35:33.
Grand Prix zBiegiemNatury, 5 km, 29:25.
II GO! Bieg, 10 km, 59:16 (z zatruciem pokarmowym trwającym od 4:00 rano tego dnia przez dwa dni).
Dolnośląskie Biegi Europejski im. Jerzego Szmajdzińskiego, 3,4 km, 17:30.
Europejskie Biegi Uliczne, 10 km, 1:00:40. 

Najważniejszy obecnie cel: półmaraton w Legnicy. Realizuję plan treningowy na czas poniżej 2h i choć póki co wydaje mi się to poza zasięgiem, to zobaczymy, co da się wybiegać przez te 3 miesiące:)

3 komentarze:

  1. Gratulacje, szczególnie za te pozytywne i piękne myśli!

    OdpowiedzUsuń
  2. "Jestem uparta jak osioł". Delikatnie powiedziane, ale rzekłabym, mimo wszystko, że to właśnie Twój atut :) Jesteś wielką upartą oślicą nie tylko w tej dziedzinie biegowej akurat i dlatego jestem z Ciebie tak bardzo dumna :) Gratulacje i nie mogę się doczekać półmaratonu.

    OdpowiedzUsuń