środa, 26 lutego 2014

Warsztaty jogi - Nawojów Śląski 2014

Joga wkradła się do naszej rodziny już ładnych parę lat temu za sprawą Mamy. Wtedy też w naszym mieście, w sali gimnastycznej jednej ze szkół, zaczęły odbywać się dwa razy w tygodniu zajęcia jogi. I to był strzał w dziesiątkę - Mama jako Naczelna Choleryczka w rodzinie natychmiast się na nie zapisała, opętana kuszącą wizją relaksu, wyciszenia, uspokojenia się i zredukowania swojej nadpobudliwości. Joga okazała się jednak być czymś znacznie więcej, niż sposobem na relaks i odstresowanie. Czym konkretnie? Cóż, joga wiele ma imion, każdy odnajduje w niej coś innego dla siebie, jakiś indywidualny rys tej aktywności, który odpowiada właśnie jemu. Jeśli chcecie poznać różne oblicza jogi z naszej perspektywy - zapraszam serdecznie do dalszego czytania:)

Przez kilka lat Mama, a wraz z nią... 7-letnia Julia, uczęszczała na zajęcia jogi. Mała wchodziła na salę razem z całą grupą kobiet, głównie 40+, rozciągała się, ćwiczyła asany i asystowała we wszystkim Mamie. Oczywiście na miarę swoich dziecięcych możliwości, ale styczność z jogą Julia miała już od małego. A ja? Cóż... Opierałam się naprawdę długo. Zawsze podchodziłam do jogi z dystansem, traktując ją stereotypowo, tylko i wyłącznie jako metodę relaksu, wyciszenia, jakichś dziwnych wygibasów, które przecież nie mają większego sensu, a ja wyciszać się przecież nie potrzebuję, mogłoby mi to wręcz tylko zaszkodzić, bo temperament mam zgoła od Mamy odmienny. Poza tym, to były czasy, kiedy myśl o jakiejkolwiek aktywności fizycznej wzbudzała we mnie odrazę i powodowała dreszcze. Nawet już na studiach, kiedy stopniowo zaprzyjaźniałam się z ruchem, nawet kiedy już zaczęłam biegać, a moja Mama proponowała mi jogę, wzbraniałam się rękami i nogami. To nie dla mnie. Przecież nie każdemu musi pasować każdy sport, prawda? I co z tego, że mam predyspozycje, bo mam dziwnie giętkie stawy i bez żadnych ćwiczeń, czy nawet rozgrzania mięśni, z biegu potrafię zrobić tak:


Przełom spowodowała pani dr (świeżo) Ewa Moroch, inicjatorka koncepcji mohoyoga, instruktorka jogi, a przede wszystkim - z punktu widzenia skrzyżowania się naszych dróg - psycholog prowadząca na mojej uczelni fakultet z technik relaksacyjnych. Nieświadomie uderzyła we mnie samą esencją, kumulacją wszystkiego, co w jodze dla mnie najlepsze, mimo że samej jogi na zajęciach dużo nie było. Te skrawki, pojedyncze elementy na jednych czy dwóch zajęciach, spokojnie wystarczyły, żeby oczarować mnie jogą. Później dotarłam do Erin Motz, która jest dla mnie ogromną inspiracją, wraz z jej koncepcją Bad Yogi (o czym pewnie jeszcze kiedyś napiszę) oraz do jej 30-dniowego wyzwania. Wciąż jednak, mimo że już się w jodze zakochałam, była ona w moim rozumowaniu głównie rozciąganiem i metodą zwalczania skutków stresu. Trzeci, dla mnie bardzo ważny, składnik poznałam dopiero na weekendowych warsztatach jogi w Nawojowie Śląskim.

Na warsztaty wybrałyśmy się wspólnie, oczywiście z inicjatywy Mamy. Organizowane były przez instruktorkę jogi z naszego miasta, a prowadził je Rafał Kozioł. I tutaj po raz pierwszy zderzyłam się z prawdziwą jogą. Jogą, która angażuje wszystkie mięśnie i wymaga od nich intensywnej pracy. Jogą, która opiera się na kilkuminutowym trwaniu w danej asanie, na drżeniu mięśni z wysiłku, z towarzyszącymi myślami "Kiedy wreszcie będę mogła puścić?!". Joga zawsze kojarzyła mi się z rozluźnianiem i rozciąganiem mięśni, a tu proszę. Mocny trening siłowy! I dotarło do mnie, że w jodze pracujesz nad wyciszeniem, zrelaksowaniem i rozciągnięciem ciała, co zawsze było dla mnie oczywiste, ale również nad wzmocnieniem mięśni! I ten dodatkowy element sprawił, że pokochałam jogę jeszcze bardziej.

Nawojów Śląski to wieś oddalona od naszego miasta o jakieś 20 km. Co to za warsztaty wyjazdowe, kiedy tak naprawdę można wracać na noc do domu i nawet nie płacić za nocleg... Ale to miejsce robi swoje. Wiocha na całego. Cudowna wiocha! Bliski kontakt z naturą i możliwość biegania bajecznymi ścieżkami. 

 

Sprzętów i pomocy do ćwiczeń miałyśmy tyle, że nasza Nelcia (też macie w zwyczaju nadawanie imion swoim samochodom?) była nimi wypchana po brzegi. Każda z nas miała swoją matę, dwa koce, dwa klocki, wałek i dwa paski do jogi. I wszystko się przydało:) Plan warsztatów obejmował codzienną praktykę asan (łącznie jakieś 8-9 godzin w ciągu tych 3 dni), pranayamę (praca z oddechem), wieczorną i poranną medytację oraz medytację z gongami.



Praktyka asan

Nie muszę chyba mówić, jak ogromne miałam zakwasy. Zakwasy, po jodze? No właśnie. Wytrzymajcie parę minut w psie z głową w dół, z prostymi plecami, prostymi nogami, rotując uda do wewnątrz. Ha? A teraz pomyślcie, że ćwiczycie w ten sposób 3-4 godziny jednego dnia! Mam wrażenie, że po powrocie moje mięśnie są ze dwa razy silniejsze, a wcześniej słabe też nie były. Ciekawostka? Wygląda na to, że były/są one tak bardzo przeciążone po tych warsztatach, że wczoraj w trakcie pierwszych, lekkich, ćwiczeń po powrocie prawdopodobnie naderwałam jeden z nich. Na plecach. I jestem zachwycona - oczywiście nie naderwanym mięśniem, nad którym troszkę chlipię, tylko wszechstronnością oddziaływania praktyki jogi na nasze ciała. Dlatego po warsztatach z mojego planu treningowego wyleciał mixer cardio, na miejsce którego zagościła codzienna praktyka jogi - przynajmniej w sferze planów, bo póki co regeneruję uszkodzony mięsień.

Pierwszy raz stałam na głowie dłużej niż 30 sekund. Ba, nawet kilka minut. I wśród całej grupy kobiet ćwiczących jogę od lat, byłam jedną z sześciu osób, które wykonały tę asanę:) A oprócz mnie oczywiście Mama i moja 12-letnia Siostra!


A Mama jest na takim poziomie zaawansowania i wtajemniczenia, że jogin Rafał sobie po niej spacerował, gdy leżała w pozycji, do której doszły ze 2-3 osoby:)



Medytacja

Medytacja mnie nie porwała. Mama bardzo to lubi, Julia nie mogła wysiedzieć 15 minut, żeby się nie poruszyć, więc poszła tylko raz. Naszym zadaniem w czasie medytowania było "po prostu" skupienie się na tym, jak przy wdechu i wydechu powietrze dotyka wewnętrznych ścianek nosa. Oczyścić umysł i o niczym nie myśleć. Nie było to takie proste, Mama ma w tym większą wprawę, ja nie byłam w stanie się na tym skupić i moje myśli uciekały w różne strony. Ale przynajmniej posiedziałam sobie 20 minut w lotosie;)

Medytacja z gongami

Zafundowałyśmy sobie też sesję medytacji z gongami. Przyjechał do nas bardzo sympatyczny Pan grający na gongach. Podobno działają one na nas poprzez fale dźwiękowe, wprawiając nasze organizmy w stan drgania. Ponoć na takiej sesji można poczuć emocjonalne odblokowanie i zacząć płakać, można reagować bardzo emocjonalnie, można poczuć mrowienie czy ból w jakiejś części ciała, co może oznaczać, że jest z nią jakiś problem, że jest w niej jakaś blokada, choroba. Ja nic takiego nie poczułam, na naszym seansie takie dramatyczne sceny nie miały miejsca, ale jestem skłonna zgodzić się z tym, że dźwięki gongów wprowadzają nasz mózg w funkcjonowanie w częstotliwości theta, czyli w stan głębokiego relaksu, takiego jak w medytacji czy hipnozie. Było to nawet przyjemne i myślę, że warto raz w życiu czegoś takiego doświadczyć. Polecam do wypróbowania:)


Jedzenie! 

Element warsztatów, który okazał się istotny niemal tak bardzo, jak samo uprawianie jogi. Państwo, u których wynajmowaliśmy pokoje i salę (Dom pod Sową), zapewnili nam naprawdę cudowne wyżywienie, a do tego, co dla nas najważniejsze, było bardzo zdrowo! Potrawy wegetariańskie, oparte głównie na warzywach, różnorodne, pomysłowe i naprawdę bardzo pyszne. Do tego zdrowe słodkości, takie jak pieczone jabłka nadziewane orzechami i miodem, czy owsiane babeczki bez cukru. To był punkt warsztatów, którego kompletnie się nie spodziewałyśmy, przez co ubarwił jeszcze bardziej nasz wyjazd i wzbogacił nas o kilka niesamowitych przepisów!

Bieganie

Nie zabrakło nam też oczywiście czasu na bieganie. Rekreacyjny 6-km bieg trailowy pomiędzy poranną a wieczorną sesją asan, połączony z małą wycieczką krajoznawczą, dopełnił dzieła idealnego weekendu:)


Pozytywnie wyjogowane powoli powracamy do rzeczywistości (Mama wróciła już po urlopie do pracy, a ja niebawem wracam do Wrocławia), ale nie zaprzestajemy codziennej, gorliwej praktyki nowo poznanego oblicza jogi:) 

4 komentarze:

  1. Joga z bieganiem i w dodatku tak rodzinnie, ja też tak chcę...Inspiracja dla innych rodzin!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy!:) To właśnie staramy się robić - inspirować, motywować do zmian, do zdrowego trybu życia:) A w kupie weselej!:)

      Usuń
  2. Świetnie jest ten artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dokładnie sama joga moim zdaniem jest na pewno warta tego aby się z nią zapoznać i jeżeli jeszcze nie mieliście okazji to ja oczywiście was do tego zachęcam. Sam nawet sporo sprzętu do uprawiania jogi zamawiałem w https://jogastyl.pl/ i takie miejsca dobrze jest znać.

    OdpowiedzUsuń