poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Kontrowersje w bieganiu

Biegać czy nie biegać?

To wbrew pozorom często dla biegacza ogromny dylemat. Przynajmniej dla mnie-biegacza, ale podejrzewam, że u innych też tak bywa. 

Na mnie-biegacza działają często dwie sprzeczne siły, na które składa się kilka czynników.

BIEGAĆ:

1. Miłość do biegania i odnoszona z niego przyjemność, chęć "przewietrzenia głowy", poprawy humoru, wybiegania problemów, itp., czyli bieganie jako rozrywka, jako przyjemność, jako lek i sposób radzenia sobie z codziennością.

2. Sumienność biegacza, nawet jak mi się nie chce, nawet jak zalewa mnie fala obowiązków i deadlinów, rzeczy do zrobienia na wczoraj, i najłatwiej byłoby opuścić trening i rozliczyć się ze swoich powinności, po głowie kołacze się myśl: "Ale jak to - opuścić trening?!". Czasami dopuszczalne jest przesunięcie treningu, np. z wtorku na środę, ale to też z ciężkim sercem.

3. Postępowanie wedle planu treningowego - jak przygotowuję się do startu na konkretnym dystansie i robię treningi zgodnie z jakimś planem treningowym, to serce mi pęka, jeśli nie mogę zrobić czegoś dokładnie tak, jak mam w kalendarzu. Przecież wtedy to już wszystko na marne, nie będzie efektów, jeśli nie zrobię tego tak, jak jakiś mądry Pan Trener wymyślił i ułożył...

4. Lęk przed utratą formy - zazwyczaj konieczność niebiegania dopada mnie, gdy czuję, że zbliżam się do szczytu. No i jak to? Już biegam tak dużo jak dla mnie kilometrów tygodniowo, polepszyło mi się nawet tempo, chciałam pobić rekord Mamy (cwaniara przebiegła jakiś czas temu 15 km i to na razie niepobity jeszcze rekord rodzinny), a tu co - kontuzja...? Jakże to wszystko tak zatracić tylko po to, żeby 2 tygodnie się lenić po prostu? Jak to tak nie biegać? Przecież tylko słabi nie biegają, bo coś ich boli, albo zimno jest na dworze...

5. Wszelkie inne, dalszoplanowe i bardziej poboczne motywy do biegania, czyli np.: 
  • "A bo już tak fajnie mi się łydki zaczęły umięśniać"
  • "A bo tak już mi biodra się wysmukliły, jeszcze trochę i będą takie, jak zawsze chciałam"
  • "A bo serca mi już kompletnie nie dokucza, a jak nie biegam ledwie tydzień to już mi tętno skacze"
  • dla zdrowia
  • bo jak tu powiedzieć Mamie i Siostrze, że nie poszłam biegać, bo mi się np. "nie chciało"?!

Patrząc na tę listę łatwo można stwierdzić, że gdzie tu te dylematy?! Przecież sprawa jest jasna. Same plusy. Werdykt: biegać! Ale lista minusów też może dać do myślenia...

NIE BIEGAĆ:

1. Przeziębienie. Niby tylko katar i ból gardła, nie leżę w łóżku i nie jęczę, że umieram, chodzę na uczelnię i normalnie funkcjonuję, ale za oknem -15, boli mnie też głowa, mam teraz dość intensywny czas na uczelni i ogólnie w życiu i jak się dobiję tym bieganiem i zamiast 3 dni kataru i bólu gardła zrobi się tydzień w łóżku na antybiotykach albo jeszcze gorzej? Teoretycznie bieganie zwiększa odporność i jak sobie trochę potruchtam to może łatwiej i szybciej zwalczę to lekkie przeziębienie, ale co jak czyha na mnie coś gorszego i powinnam raczej 3 dni odpoczywać i wyleżeć w łóżku najwięcej jak się da, a wysiłek pogorszy sprawę? Jak rozróżnić te dwie sytuacje?

2. Kontuzja. No boli mnie trochę to kolano, nawet bardzo, ale w sumie nie wiem od czego, przecież nic takiego nie robiłam, może trochę się przeciążyło i tyle, przecież nie będę opuszczać treningu tylko dlatego, że coś mnie tam trochę boli. No ale z drugiej strony mam już kiepskie doświadczenie z kontuzją, poszłam biegać z bólem mięśnia międzyżebrowego i skończyło się na 2-tygodniowym leczeniu kontuzji. Może lepiej odpuścić 2 treningi i zapobiec kontuzji niż później zamiast 8 treningów ją leczyć? Mądry biegacz po szkodzie...

3. Najświeższy przykład - zatrucie pokarmowe. Gdyby jeszcze chodziło o trening to pół biedy, pewnie bym odpuściła, ale tu stawka była wyższa - pierwszy start na 10 km! 5 tygodni treningów - to jeszcze nie tak dużo, jakby mogło być, no ale 5 tygodni przygotowań, a tu nagle nici, bo o 4:00 nad ranem mój organizm postanowił wyrzucić z siebie wszystko i oczyścić się całkowicie? No bez jaj! Nafaszerowałam się tabletkami i pojechałam przygotowana i  ubrana w ciuchy biegowe na bieg. Z nastawieniem, że raczej nie pobiegnę, bo czuję się jak rozdeptana guma do żucia, no ale kto wie, może mi się polepszy przez tę godzinę. Na miejscu jem banana, rozgrzewam się, obserwuję i dopinguję startujących 45 minut wcześniej na 5 km, no i już wiem - biegnę. Najwyżej zejdę z trasy, jak mi będzie źle, albo przebiegnę tylko jedną pętlę, czyli 5 km, i zostanę z Moim Chłopakiem i Siostrą i będę dopingować Mamę. Startuję z Mamą i... Biegnę. Wolniej, niż Ona, zostaję w tyle, ale przebiegam cały dystans bez zatrzymania się, bez marszu, bez przerw. Pobijam też swoją życiówkę i przebiegam 10 km w takim tempie, jakie w połowie lutego miałam na o połowę krótszym dystansie. Na ostatnich kilkuset metrach Mama, która skończyła bieg 9 minut wcześniej niż ja, ciągnie mnie do mety, biegnąc ze mną i mobilizując, że będzie mniej, niż godzina, a ja daję z siebie wszystko i mam jeszcze na tyle zapasu sił, żeby ostatni kilometr uczynić najszybszym. Po biegu jestem trochę słaba, brak mi cukru i trochę trzęsą mi się ręce, nie chce mi się za bardzo jeść, tylko pić, wolno chodzę, bo brak mi sił, no ale czuję się dobrze, jestem szczęśliwa. Na dokładkę zostaję wylosowana w losowaniu nagród i dostaję 3 pary skarpetek biegowych. Żyć, nie umierać. Jemy obiad, a później idziemy na lody, świętować nasze wyniki. Postąpiłam dobrze, czy źle? Warto było, czy nie? Pół godziny po zjedzeniu lodów wracam do punktu startu - znów romansuję z toaletą. I tak do niedzielnego popołudnia. Żałowałam wtedy i zrobiłabym wszystko, żeby się tak nie czuć, z drugiej jednak strony, jak poczułam się lepiej - to cieszyłam się, że jednak pobiegłam. Nie jestem w stanie jednoznacznie określić, czy dobrze zrobiłam. Lepsze samopoczucie tuż przed startem było złudzeniem, wynikiem działania adrenaliny. Być może nie byłoby aż tak źle, gdybym darowała sobie lody i Grześka za metą. 

4. Inne, mniej poważne argumenty przeciw:
  • Bo mi się nie chce, jestem taka zmęczona, chcę leżeć i oglądać seriale albo czytać książkę. (Wybór jest jasny, o wiele przyjemniej oglądanie seriali i czytanie książki smakuje w ramach regeneracji po biegu)
  • Bo pada deszcz, bo jest brzydko, bo szaro, bo zimno, bo mróz i -15, albo upał, żar leje się z nieba. Co takiego? Nie ma złej pogody do biegania!!!
  • Bo mam dużo do pracy/nauki, sesja jest, zarywam noce na naukę, śpię max 6 godzin, a uczę się kilkanaście godzin dziennie, nie mam sił ani czasu na regenerację.
  • Bo są święta, obżeram się świątecznym babcinym żarełkiem, jestem beczułką, która tylko turla się z lewa na prawo, żeby sięgnąć po kiełbaskę, ciasto, śledzika, kapustę, itp. Żeby nie przytyć z 49 kg na 55 kg, najlepiej jest przed przemianą w świąteczną baryłkę pobiegać jakieś 10 km :)

Oczywiście dla uzależnionych biegaczy, takich jak ja i Mama, te mniej poważne "wymówki" i argumenty przeciw nie mają znaczenia. Czasem się nie chce, to jasne, biegacz nie zawsze jest uśmiechnięto-entuzjastycznie nastawiony przed wyjściem na swój trening, często jest tak że ta racjonalna część naszego umysłu musi zmusić nas do włożenia butów i wypchać nas za drzwi, ale po 5, max 10, minutach truchtania ochota zawsze przychodzi (chyba że biegnie się z naderwanym mięśniem międzyżebrowym - wtedy trzeba dzwonić po transport do domu). Jak to mówią, jeszcze nikt nigdy nie żałował wyjścia na trening! Dylematy pojawiają się w sytuacjach, kiedy istnieje ryzyko zagrożenia zdrowia i musimy zadecydować, czy trening nie przyniesie większych szkód niż korzyści. Jak to zrobić? Chyba najlepiej wsłuchać się w swoje ciało, nauczyć się odczytywać jego sygnały. Do tego trzeba czasu, nie unikniemy też nauki na własnych błędach, bo początkujący, ale już zapalony, biegacz jest bardzo ambitny i często nie wierzy w jakieś tam kontuzje. Trzeba być ostrożnym i uważać, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Pamiętajmy, że zawsze najważniejsze jest zdrowie, ale też nie do przesady - sam katar to jeszcze żadna choroba. To samo tyczy się miesiączki u kobiet. Bieganie to mój najlepszy lek na bóle menstruacyjne, bo wydzielają się endorfiny, czyli morfiny endogenne (produkowane przez nasz organizm), które działają przeciwbólowo. Przez działanie endorfin i adrenaliny właśnie łatwo jest biegaczowi przekroczyć granicę. Zdarzają się takie przypadki, że ludzie biegną ze złamanymi kończynami, skręconymi kostkami, itp., bo nie czują bólu.

Mądry biegacz, to biegacz, który zna ryzyko i unika go, ale jednocześnie nie jest leniwy ani przeczulony na punkcie swojego zdrowia. To taki biegacz, który szuka złotego środka. Który ufa swojemu organizmowi, traktuje go z szacunkiem i wie, że przeciążenie, przetrenowanie i kontuzje mu nie służą. Wie, kiedy zwolnić i odpuścić, ale też kiedy dać sobie do pieca i wycisnąć z siebie siódme poty. 

Ja dopiero się tego uczę. Próbuję się w różnych sytuacjach, sprawdzam, co mi służy, wsłuchuję się w swoje ciało. Główne zasady? Nie biegam z gorączką, nigdy. Nie biegam z bólem zatok. Kiedy mam tylko katar i lekki ból gardła - szprycuję się acerolą i idę na lekki trening (raczej długie, wolne rozbieganie niż tempówka). Coś mnie boli? Próbuję rozróżnić, czy to zakwasy, czy coś poważniejszego, usiłuję ocenić, czy trening zaszkodzi, czy nie. Ból menstruacyjny mi nie straszny - idę biegać i wracam z lepszym samopoczuciem. Mrozy mi nie przeszkadzają, trzeba się tylko odpowiednio ubrać i może wspomagać organizm witaminą C. Świetnie sprawdzi się mikstura, o której już pisałyśmy, a dzięki której przeziębienia i wirusy już nas prawie nie dotyczą (a do pierwszego roku studiów byłam najbardziej chorowitą osobą w klasie:)). 

Jaki jest zatem werdykt końcowy? 

BIEGAĆ. Ale z głową. I... CZASAMI NIE BIEGAĆ. 

Tak po prostu. Po 2 tygodniach leczenia kontuzji wróciłam do formy biegowej bardzo szybko, a co najlepsze, bardzo szybko wzniosłam tę formę na poziom, o jakim wcześniej jeszcze nawet nie marzyłam. 

I po raz kolejny chwalimy się wynikami.
Nasza Starszawa - duma rodziny, pobiegła 10 km w 50:40. W maju na biegu w naszym rodzinnym mieście na pewno zejdzie poniżej 50 minut, a to już nie byle co! Wielkie brawa dla Mamy!
Ja z zatruciem - 59:13. Ogólnie celowałam w okolice godziny, bo najlepszy czas jaki udało mi się ukręcić na treningu 2 tygodnie temu, to było 1:03:58, startując i mając świadomość, że od 8 godzin zmagam się z zatruciem, celowałam w zmieszczenie się w czasie wyznaczonym przez organizatorów, czyli 80 minut.

Zobaczymy, o ile uda nam się poprawić czasy 25 maja. A 3 maja rozpoczynamy realizację dłuuuugiego planu treningowego do... Półmaratonu! :) 


Na finiszu dajemy z siebie tak dużo, że wyglądamy prześmiesznie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz